niedziela, 11 lipca 2021

Zbrodnia niepamięci

     78 lat temu, 11 lipca 1943 roku, miała miejsce akcja uznana za kulminacyjny moment Rzezi Wołyńskiej. Przemilczane ludobójstwo na Polakach dopiero od kilku lat stopniowo przebija się do świadomości społecznej. Dla mnie od zawsze stanowi część rodzinnej historii, opowiadanej fragmentarycznie, ze straumatyzowanym lękiem, ale też dumą, poczuciem krzywdy i skomplikowaną mieszanką innych uczuć przynależnych ocaleńcom i tym, którzy brali udział w samoobronie przed bandami UPA i OUN-B.

    To, co dzisiaj nazywamy Krwawą Niedzielą (czy szerzej Rzezią Wołyńską) miało zdecydowanie szerszy zasięg terytorialny i czasowy. Incydenty mordów na Polakach przeprowadzanych przez Ukraińców zaczęły się już we wrześniu 1939 roku i trwały właściwie do końca wojny. Eksterminacja planowo zorganizowana, pod dowództwem ukraińskiej partyzantki istotnie najbardziej nasilona była w 1943 roku na Wołyniu, ale zaraz potem pomysł, żeby "oczyścić ziemie ukraińskie z Polaków" rozlał się na inne województwa: Tarnopolskie, Stanisławowskie, Lwowskie. Dzisiaj te zbrodnie giną w cieniu Wołynia.

    Niełatwo pisać mi o historii, którą znam bardziej z rodzinnych przekazów, niż opracowań naukowych. Te drugie niosą suche fakty, opowieści rodzinne niosą emocje i opisy niemożliwe do ujęcia w monografiach historyków. 

    Przedwojenne Kresy, okolice Tarnopola, skąd wywodzi się moja rodzina, stanowiły kocioł kultur i tradycji. Często o przynależności narodowej świadczyła po prostu przynależność do wspólnoty religijnej. Polak chodził do kościoła łacińskiego, Ukrainiec do cerkwi greckiej, Żyd, Ormianin, Rosjanin... itd. Żyli wspólnie, na jednym terenie, po sąsiedzku. Żenili się między sobą, Polak z Ukrainką, potem decydując, gdzie ochrzczą swoje dzieci. Zwyczajna rzeczywistość Kresów. Przenikały się zwyczaje, opowieści, kuchnia... Owszem, dyskutowano zaciekle na tematy polityczne, pojawiały się wątki nacjonalistyczne, czasem mocno antysemickie. Jednak społeczności żyły we względnym pokoju. Wielka polityka to jedno, a miłość do sąsiadki - Ukrainki, to bliska codzienność. Kwestia narodowości była nad wyraz płynna, o czym świadczą dobtnie losy braci Szeptyckich: Andrzeja, arcybiskupa grekokatolickiego, wspierającego UPA i Stanisława, generała polskiego wojska.

    Po wybuchu wojny i zajęciu Krasów przez III Rzeszę krajobraz społeczny zwalił się w gruzy. Początkiem stała się eksterminacja Żydów. Od 1942 roku zaczęła się likwidacja gett, w której Niemcy chętnie wyręczali się ukraińską policją pomocniczą. W dalszym ciągu wojny, wraz ze zbliżaniem się wojsk radzieckich, Ukraińcy dezerterowali z policji okupacyjnej, a wstępowali do UPA lub OUN.

    Od tego był już tylko krok do rezania Lachów. Grupy banderowców, przekonane o konieczności oczyszczenia ziem ukraińskich z ludności polskiej, wykorzystały sytuację, aby w czystki przeciw Żydom wciągnąć swoich sąsiadów. Strategia była bardzo prosta, wystarczyło samo podejrzenie o pomoc udzielaną Żydom przez Polaków (lub nawet prawych Ukraińców), aby z aprobatą okupanta wymordować całą rodzinę.
 

    To opowieść także moich przodków, dziadka po mieczu, który ze szwagrem ratował rodzinę żydowskich aptekarzy, ukrywając ich w swoim domu. Opowieść o tym, że bardziej niż żołnierzy Hitlera obawiano się Ukraińców, którzy mogli ten fakt wykorzystać. Opowieść także o działaniach samoobronnych, podejmowanych w świetle pożogi okolicznych wsi, palnych przez ludzi Szuchewycza. 

    Palone wsie, rodziny mordowane narzędziami gospodarskimi, rozprute brzuchy ciężarnych kobiet - dla mnie to nie obrazki z filmu Smarzowskiego (którego zresztą nie byłam na siłach obejrzeć). To losy mojej rodziny i ich sąsiadów. Babcia do dziś wspomina zmasakrowane ciała płynące w jej rodzinnej wsi rzeką Gniezną. Do dzisiaj drży też, słysząc język ukraiński.

Minęło prawie 80 lat. Po wojnie część mojej rodziny wyjechała na Ziemie Odzyskane, część została. Z rodziną z okolic Tarnopola mamy serdeczne relacje, choć oni mówią po ukraińsku, my po polsku. Kiedy jednak w drodze do domu kuzynki mijam pomnik Bandery, mam ochotę krzyczeć o zbrodni niepamięci, o zdradzie ofiar przez polskie władze i polski episkopat. Zbrodni fałszowania historii przez Ukraińców.

    Nie marzę o wojnie dyplomatycznej z Ukrainą, odcinaniu polskich dotacji i zmianie kursu politycznego wobec Ukrainy. Wciąż uparcie uważam, że dla polskiej racji stanu ważne jest istnienie mocnej, niezależnej, demokratycznej Ukrainy. Jednak niewyjaśniona kwestia ludobójstwa na Polakach, w szczególności brak pochówku ofiar oraz heroizacja Bandery, kładą się cieniem na wspólnocie naszych narodów. 

    Mówi się, że poruszanie kwestii wołyńskiej jest już niepotrzebne, anachroniczne, że może jedynie zaognić nasze stosunki. Co roku wspominamy jednak Powstanie Warszawskie. W całej Polsce wyją syreny dla uczczenia Godziny W. Dla mnie to tak samo odległa historia, jak dla Warszawiaka Krwawe Noce pod Trembowlą albo wołyńska Krwawa Niedziela. Jednak z szacunku dla ofiar i wspólnej historii narodu przystaję na ulicy na dźwięk syren i z wdzięcznością przyjmuję zaangażowanie przedstawicieli władz w uroczystości. My, rodziny Kresowiaków, jesteśmy z naszą historią marginalizowani, a wręcz uciszani. Prezydent ani przedstawiciele Rządu nie pojawiają się na uroczystościach wołyńskich, a gros Polaków nie ma pojęcia o rzezi.

    Mam żal także wobec episkopatu Polski i środowisk kościelnych. Trwa proces beatyfikacyjny abp Szeptyckiego, przy milczeniu naszych biskupów. Głośny sprzeciw wyraża publicznie jedynie ks. Tadeusz Isakowicz - Zaleski. To milczenie to policzek wobec ofiar UPA i OUN oraz ich rodzin.

    Dochodzi jeszcze porażająca ignorancja. W czasie dzisiejszej Mszy świętej usłyszałam wezwanie modlitwy powszechnej odczytane z tzw. segregatora liturgicznego, wyd. Hlondianum:
Za zmarłych, zwłaszcza zamordowanych na Ukrainie w okresie II Wojny Światowej, niech doznają wiecznego pokoju.
Przyznam, że wobec tak rudymentarnego braku wiedzy historycznej, cisnęły mi się na usta wyrażenia wybitnie knajackie.

    Milczeniem spowita jest kwestia rany zadanej Kościołowi. Grekokatoliccy Ukraińcy mordowali Rzymskokatolickich Polaków. To zbrodnia w ramach jednego Ciała, jednego Kościoła. Nigdy nie dokonano za nią wynagrodzenia Bogu, nigdy jej nie rozliczono.

 

    

Warto zapoznać się z inicjatywą https://wolynnapowazki.pl/