Przy okazji powrotu do sprawy Pawła Kani oraz w nawiązaniu do zapowiedzianej publikacji Wyborczej odnośnie bp Jana Szkodonia, przypomnę tekst napisany w ubiegłym roku jako komentarz do sytuacji po filmie Sekielskich.
Rozgorączkowanych zapewniam, że mój wpis nie ma na celu przypisania księdzu biskupowi winy za czyny, o które jest oskarżany - tym zajmą się odpowiednie organy kościelne i państwowe. Wpis jest o czymś zupełnie innym.
***
Komentarzy na temat filmu braci Sekielskich „Tylko nie mów nikomu”
padło w ostatnim czasie mnóstwo. Szczególnie interesują mnie te z
wnętrza Kościoła, wcale nie tak jednogłośne, jak można by się tego
spodziewać. Pominę przestawianie stanowisk poszczególnych osób – są one
łatwo dostępne i znane każdemu, kto śledzi debatę publiczną.
Generalnie ujawniły się dwie postawy. Wdzięczność za odkrycie trudnej i
bolesnej prawdy, połączona z obietnicami wprowadzenia skuteczniejszej
ochrony najmłodszych – i z drugiej strony: zaprzeczanie faktom i próba
zrzucenia winy. W całej dyskusji brakuje mi jednak innej perspektywy,
fundamentalnie ważnej dla członka Kościoła: jaką postawę powinniśmy
przyjąć wobec tego przed Bogiem.
Nie chcę w najmniejszym
stopniu negować ogromu cierpienia ofiar zbrodni pedofilskich,
odpowiedzialności ich sprawców ani winy tych, którzy te przestępstwa
ukrywali. Bezdyskusyjnie powinni ponieść oni stosowne kary przewidziane
prawem państwowym i kanonicznym. Jednak Kościół nie ogranicza się do
zewnętrznej, urzędowej struktury. Z woli Boga stanowimy wspólnotę, żywy
organizm, zjednoczony w Chrystusie-Głowie. To w naszej wspólnocie doszło
do haniebnych czynów, wołających o pomstę do nieba, to nasi biskupi nie
potrafili odpowiedzialnie rozprawić się z szerzącym się złem.
Nie godzi się wobec tego udawać, że zła nie było. Budzą we mnie bunt i
niezgodę próby przerzucenia winy na obce Kościołowi siły. Nie przekonuje
mnie, że za zbrodnie pedofilskie odpowiadają księża współpracownicy SB –
a więc, jak chcieliby tego niektórzy, element obcy Kościołowi, za
który wspólnota nie bierze odpowiedzialności. Owszem, takie przypadki
miały miejsce, także wśród kazusów zaprezentowanych w filmie braci
Sekielskich. Jednak ci kapłani pełnili posługę legalnie, posiadając
misje kanoniczne swoich biskupów. Ich upadek nie miał miejsca w obcej
grupie, gdzieś poza granicami Kościoła. Zło przez nich wyrządzone dotyka
nie tylko bezpośrednich ofiar, ale także wspólnoty oraz – o czym nie
wolno zapominać – stanowi zniewagę Boga, który powierzył im Jego posługę
w Kościele. To rana, której skutki odczuwamy wszyscy i wszyscy, jako
jedno Ciało, jesteśmy za nią odpowiedzialni.
Po obejrzeniu „Tylko
nie mów nikomu” pulsują we mnie dwa fragmenty Pisma Świętego. Pierwszy
to modlitwa proroka (Dn 9). Prorok wołał w obliczu niewoli narodu:
Zgrzeszyliśmy, zbłądziliśmy, popełniliśmy nieprawość i zbuntowaliśmy
się, odstąpiliśmy od Twoich przykazań. Nie byliśmy posłuszni Twoim
sługom, prorokom, którzy przemawiali w Twoim imieniu do naszych królów,
do naszych przywódców, do naszych przodków i całej ludności kraju. U
Ciebie, Panie, sprawiedliwość, a u nas wstyd na twarzach (…). Cały
Izrael przekroczył Twoje Prawo i pobłądził, nie słuchając Twojego głosu.
Spadło na nas przekleństwo poparte przysięgą, które zostało zapisane w
Prawie Mojżesza, Sługi Bożego; zgrzeszyliśmy bowiem przeciw niemu. W
całym modlitewnym wywodzie Daniel nie różnicuje odpowiedzialności
poszczególnych osób; nie stwierdza także, że sam pozostał wierny Bogu i
sprawiedliwy (choć w istocie tak było). Wskazuje on wyraźnie, że
konsekwencje odstępstwa ponosi cały naród, więc cały naród winien okazać
skruchę wobec odrzuconego Boga.
Podobną myśl znajdziemy w
Dziejach Apostolskich. Piotr zaraz po Zesłaniu Ducha Świętego wołał:
Mężowie izraelscy, słuchajcie tego, co mówię: Jezusa Nazarejczyka, Męża,
którego posłannictwo Bóg potwierdził wam niezwykłymi czynami, cudami i
znakami, jakich Bóg przez Niego dokonał wśród was, o czym sami wiecie,
tego Męża, który z woli, postanowienia i przewidzenia Bożego został
wydany, przybiliście rękami bezbożnych do krzyża i zabiliście (Dz 2,
22-23). Apostoł nie zwracał się do bezpośrednich prowodyrów wyroku na
Jezusie, lecz mówił do wszystkich zgromadzonych na święto
Pięćdziesiątnicy. Więcej, autor zauważa, że zebrani byli żydzi spoza
Jerozolimy, z których co najmniej część nie była obecna w mieście w
czasie sądu nad Chrystusem. Jednak także tu nie znajdziemy zróżnicowania
odpowiedzialności. Każdy ze słuchaczy tak samo winien jest odrzucenia i
ukrzyżowania Pana, w świetle tego, że działali jako wspólnota, jako
jeden lud.
Trzeba pamiętać o tej wspólnotowej odpowiedzialności,
istniejącej obok odpowiedzialności moralnej każdego za jego własne
czyny. Skutki grzechu jednostek w całym społeczeństwie widzimy dziś
nader wyraźnie. Grzech pedofilii wywołał potężne zgorszenie i pociągnął
za sobą falę wrogości wobec Kościoła. Możemy w łatwy sposób uśpić
sumienia, pokrzykując, że to jego wrogowie i osobiści nieprzyjaciele
Boga upubliczniają zbrodnie pojedynczych księży. Uważam jednak, że
należy z całą odpowiedzialności i przejrzystością przyznać się do
grzechu, zadbać o możliwie najszersze zadośćuczynienie ofiarom, a także
przebłaganie Boga. Postawa oblężonej twierdzy nie prowadzi do
uzdrowienia, a jedynie pogłębia zgorszenie i podział.
Niezależnie od osobistej świętości i sprawiedliwości poszczególnych
biskupów, księży i wiernych świeckich, zgrzeszyliśmy ciężko jako
wspólnota, jako jedno Ciało w Chrystusie. Zbrodni nie popełniał ktoś
obcy, popełniali je moi bracia kapłani, którzy równocześnie sprawowali
sakramenty i głosili Słowo Boże. Nie da się przejść wobec tego faktu
obojętnie! Nie można zbagatelizować rany, jaką ich działanie zadało Bogu
samemu i Kościołowi! W tym kontekście ponosimy słuszne konsekwencje w
postaci zalewu krytyki.
Sądzę, że wobec zła, które zostało
ujawnione, oprócz oczywistych działań prawnych i organizacyjnych,
mających na celu prewencję oraz ukaranie sprawców, konieczne jest
podjęcie działań na poziomie duchowym. Cała sytuacja woła o pokutę i
szczerą skruchę nas wszystkich, którzy pozostajemy we wspólnocie
Kościoła.
W opublikowanym niedawno liście o przyczynach kryzysu
Kościoła papież Benedykt XVI napisał: Tak, musimy natarczywie błagać
Pana o przebaczenie i przede wszystkim musimy święcie wierzyć w Niego i
prosić Go o nauczanie nas całkowicie na nowo zrozumienia wielkości Jego
cierpień, Jego ofiary. I musimy zrobić wszystko, co można, by chronić
dar Eucharystii Świętej przed nadużyciami. Wydaje mi się, że ta myśl
została zmarginalizowana na korzyść rozważań o rewolucji seksualnej ’68.
Papież jednak poszedł głębiej i jako centrum problemów wskazuje
porzucenie Boga. My, chrześcijanie i księża, także wolimy nie rozmawiać
o Bogu, ponieważ taka mowa nie wydaje się praktyczna - pisze Ratzinger.
Uważam,
że pośród działań prewencyjnych i karnych, konieczne jest podjęcie
wspólnotowej pokuty za grzech pedofilii. Przez lata w naszym Kościele
lokalnym dochodziło do ogromu krzywdy najmłodszych oraz do haniebnego
znieważania Chrystusa w sakramentach. Patrzę z wdzięcznością na
inicjatywę wielkopostnej przebłagalnej Drogi Krzyżowej, jaką mogliśmy
przeżyć w tym roku. Czy jednak, mając na uwadze skalę i długotrwałość
zła, jeden, odgórnie zaplanowany akt możemy uznać za wystarczający? Czy
wspólnota, która dzisiaj z takim zapałem szuka sposobów zaprzeczenia
odpowiedzialności za grzech, faktycznie przeżyła głęboką skruchę i
nawrócenie?
Nie nastąpi żadna zmiana, jeśli jako Kościół nie
wrócimy do Boga i do głębokiej czci wobec Niego. Nawet najdoskonalsze
wskazania do pracy z dziećmi i młodzieżą, drobiazgowo w swej kazuistyce
określające, na jaką odległość kapłan może podejść do ministranta, nie
zapewnią ochrony najmłodszym. Zdumienia mnie ta specyficzna nomolatria,
rodem z pozytywistycznych ustawodawstw. To nie prawo i szczegółowe
okólniki mogą nas zbawić. Naszym ratunkiem jest powrót do Boga – tego
Boga, którego wciąż pomijamy w diagnozie i próbach wyjścia z problemu
pedofilii.
(20 maja 2019)