Całe niebo zstępuje na ziemię, gdy święty ceremoniał się odprawia. Na słowa
kapłana zstępuje na ołtarz sam Bóg. – tak zaczyna się film Ukryty Skarb
Kościoła. Zgodzi się z tym każdy katolik. Niestety, dalsza część omawianego
dokumentu nie będzie już tak bezsprzeczna.
Zanim
przejdę do jego omawiania, zacznę od przedstawienia mojej perspektywy. We Mszy
świętej uczestniczę niemal codziennie od mniej-więcej 10 roku życia. Mam
głęboką świadomość, że to nie jest moja zasługa, a jedynie niepojęty dar
niebios. Na Mszę w rycie klasycznym trafiłam na początku studiów, niemal 20 lat
temu. Trafiłam na nią, to bardzo istotne dla zrozumienia mojej perspektywy,
jako osoba młoda, ale ukształtowana przez częstą Eucharystię i Komunię, mająca
ugruntowane doświadczenie Boga działającego przez sakramenty oraz świadomość,
że zrozumienie Najświętszych Tajemnic nie opiera się na emocjach, a na wiernym
w nich uczestniczeniu i łasce Bożej budującej na osobistym wysiłku duchowym i
intelektualnym. Msza Trydencka, w której zaczęłam uczestniczyć była…Mszą, po
prostu. Różniła się językiem (to nie stanowiło trudności, łacinę znam i mam na
to świadectwo maturalne), ale nade wszystko językiem znaków i symboli.
Poznawałam je stopniowo, ucząc się nowej dynamiki uczestnictwa. Jednak nigdy
nie miałam poczucia, że oto odkryłam ukryte dotychczas przede mną Misterium.
Nie
mam zamiaru polemizować z emocjami osób wypowiadających się w filmie, z ich
zachwytem i poczuciem, że są w niebie. Przyznaję jednak, że część z nich zaskoczyła
mnie. Już na początku Arkadiusz Robaczewski mówi: tak może pociągać tylko
coś, co jest nadprzyrodzone. To posoborowa Msza nie jest?
Księża
Klaja i Śniadoch opowiadają, że w VOM odnaleźli to, co pociągało ich we
wschodnich rytach. Towarzyszy temu obraz pełnej przepychu liturgii
bizantyjskiej. Tylko miejmy świadomość, że nie każda wschodnia Służba Boża tak
wygląda, a nie każdy NOM przypomina harce łódzkich jezuitów. Jako widz już w
tym momencie czuję się zmanipulowana. Bliska jest mi wschodnia czułość
liturgiczna, ale przecież bliżej jej do posoborowej IV Modlitwy Eucharystycznej,
wzorowanej na anaforze św. Bazylego, niż do Kanonu Rzymskiego. O co więc chodzi?
O bogactwo szat liturgicznych i dym kadzideł? Serio? To co zrobimy z cichymi
Mszami trydenckimi?
Właściwie
wszyscy uczestnicy opowiadają o doświadczeniu nowości, która zachwyca. Nic dziwnego,
tak działa nasza psychika, to co nowe, a przy tym estetycznie piękniejsze,
zawsze będzie bardziej pociągające, niż to co znane. Każdy neofita w pierwszym
okresie zanurza się w emocjonalnym zachwycie, raz po raz odkrywając jakiś nowy,
fascynujący element. Naturalne jest też to, że emocje z czasem wygasają i
pojawia się znużenie. Każda liturgia, niezależnie od formy, w pewnym momencie
będzie wymagała od uczestnika przejścia ze stanu neofickiej fascynacji do
dojrzałej pracy nad skupieniem, wysiłku duchowego nad dyspozycją i pracy
intelektualnej nad jej zrozumieniem. Bez tego VOM pozostanie tak samo bezowocny,
jak wcześniejszy NOM, może jedynie z większą ilością koronek i kadzideł.
Zaskakujące,
jak osoby określające siebie za tradycjonalistów i konserwatystów, w narracji o
Mszy Trydenckiej sięgają po ten sam zestaw argumentów, którym posiłkują się uczestnicy
najbardziej podkręconych emocjonalnie Nowych Mszy. Byłem jak w niebie.
Słyszałem bicie Serca Chrystusa. Pieśni porwały mnie do nieba. Serio? To ma
być coś, co ma mnie przekonać do klasycznego rytu? Obawiam się, że obecni na
sławetnej stadionowej profanacji Mszy bpa Rysia mówili dokładnie to samo.
Dodatkowo
emocjonalne przeżycia osób wypowiadających się w dokumencie przedstawiane są
niejako wzór i ideał przeżycia Mszy. To już duża manipulacja, wykraczająca
daleko poza katolicką duchowość. Osoba dojrzała w wierze co najmniej równie często
doświadcza posuchy duchowej jak czasu pocieszeń. Zdarzało mi się widzieć
niebo na obu formach Mszy, tak samo jak walczyć ze zniechęceniem. To
naturalny stan, który nie musi świadczyć o jakości uczestnictwa w liturgii. Oddane
Bogu rozproszenia i oschłość nie mają mniejszej wartości niż pobożny haj
podkręcony przez scholę gregoriańską albo worshipowy zespół. (Z całym
szacunkiem do śpiewu gregoriańskiego, który jest śpiewem własnym Kościoła i
który szczerze kocham).
Zgadzam
się ze zdaniem ks. Kneblewskiego, że klasyczna Msza rzymska daje inną
perspektywę, niż posoborowa. Oczywiste jest, co zauważył papież Benedykt XVI,
że to co poprzednie pokolenia uznawały za święte, świętym pozostaje i wielkim
także dla nas. Nie oznacza to jednak, że NOM nie ma aspektu świętości, a wręcz
uniemożliwia zrozumienie istoty Ofiary Mszalnej. Zjawiskiem zupełnie
przerażającym są zaś dla mnie wypowiedzi kapłanów, którzy mówią, że dopiero na
VOM zreflektowali, że uczestniczą w świętym misterium.
Podobnie
świeccy. Z kontekstu wynika, że przed trafieniem na starą Mszę ich poziom
wiedzy liturgicznej i duchowej był zgoła marny. Po zetknięciu się z tradycyjną
liturgią zaczynają dopiero poznawać swoją wiarę. Tylko czy to jest wina rytu
czy osobistego zaniedbania? Wyobrażam sobie, że z wiedzą na poziomie I Komunii
Msza może być nudna – Msza trydencka, po opadnięciu blichtru nowości, też.
Jedna
z autorek filmu, pani Świeżyńska, opowiada o okresie w swoim życiu kiedy niczego
nie czuła, wydawało jej się, że nie wierzy. Nie mam zamiaru być sędzią jej
sumienia, opieram się tylko na tym, co ujęto w filmie i tym, jak rozumiem jej
słowa. Jak już zaznaczyłam nic nie czuję nie jest żadną przesłanką do
oceny wiary, na pewnym etapie rozwoju życia duchowego jest wręcz normalnym
zjawiskiem. Autorka jednak w braku emocji widzi problem urastający wręcz do
objawu utraty wiary – i zaraz podaje niezawodne remedium: Msza Trydencka. Co
będzie jednak, kiedy oschłość spotka ją na Mszy w klasycznym rycie? Z całą
serdecznością mam nadzieję, że do tego momentu jej świadomość prawideł życia
duchowego wykroczy poza neofickie zachwyty.
Dalej-
wypowiada się ks. Najmowicz z Bractwa Piusa X. Mówi o zetknięciu się z
tradycyjną doktryną Kościoła. Znowu manipulacja. Dokument poświęcony jest
formie Mszy, nie kwestiom doktrynalnym. Uczestniczyłam w Nowych Mszach gdzie
homilia była w pełni ortodoksyjna oraz w VOM-ach, na których kazanie epatowało
modernistycznym bełkotem.
W
pełni zgadzam się z tym, że nowa liturgia została okrojona względem klasycznej.
Wiele zmian, ze zmianą orientacji celebransa na czele, jest co najmniej
dyskusyjna. Jednak czy to sprawia, że NOM traci sakramentalny wymiar, stanowi
zagrożenie dla wiary i nie niesie łaski?
Fakt,
że NOM nie wypełnia założeń Soboru Watykańskiego II jest oczywisty. Wiedza o
tym, jak powstawały nowe Modlitwy Eucharystyczne nie jest wiedzą tajemną. Z faktów
można wyciągnąć różne wnioski, także te skrajne, jak teza, że NOM jest niegodna
albo wręcz nieważna. Nie wytrzymują one jednak konfrontacji z rzeczywistością
.Posoborowa Msza wydaje świętych – żeby sięgnąć tylko do naszego Kościoła
lokalnego, bł.Jerzy Popiełuszko odprawiał Mszę Pawła VI. Pozostaje też pytanie,
czy Bóg pozwoliłby, żeby niemal cały Kościół przez kilkadziesiąt lat tkwił w
błędzie co do serca naszej wiary i pozostawił zdecydowaną większość katolików
odciętych od godnie sprawowanej Najświętszej Ofiary. Niektórzy bez zawahania powiedzą,
że tak. Kapłani Bractwa Piusa X nauczają wręcz, że lepiej nie uczestniczyć w
Mszy wcale, niż uczestniczyć w NOM. Pozwolę sobie tego nie skomentować, brak mi
kulturalnych słów.
Autorzy
wraz z ich gośćmi podnoszą znaną tezę, że NOM ma być Mszą akceptowalną dla
protestantów. Nigdy jednak tradi-redaktorzy nie pokazali owego mitycznego protestanta
przyjmującego katolicką Mszę z jej teologią liturgii, szczególnie doktryną
transsubstancjacji. Z tego względu argument wciąż uznaję za sprawny chwyt
erystyczny.
Ksiądz
Stehlin z żarem niemal wykrzykuje: katolicki ryt przeistoczenia zamieniono
na czysto protestancki ryt. O ile trzeba się zgodzić, że Offertorium
zostało w Novusie zmasakrowane, to gdzie nastąpiła ta protestantyzacja
konsekracji? Znowu czuję się manipulowana, tym razem poprzez postawienie obok
siebie tezy błędnej i przesadzonej oraz truizmu.
Z
Mszą, tą nową, można zrobić wszystko-
mówi archiwalny fragment wypowiedzi ks. Kaczkowskiego. No, owszem, ze starą też.
Problem w tym, że autorzy dokumentu bez cienia zażenowania poddają widza
bezczelnej manipulacji. Jeśli VOM, to uroczysty, w pięknych szatach i bogatej
warstwie muzycznej. Jeśli NOM, to na stadionie, ze zdziecinniałym celebransem
tańczącym po prezbiterium etc. Jakby sprawowanie Mszy w sposób skandaliczny
było immanentną cechą NOM, a Trydenty w cudowny sposób chroniły przed rzeźnią
liturgiczną.
Trudno
odnieść się do całego bloku poświęconego zamykaniu kościołów w czasie pandemii.
Jaki to ma związek z rytem Mszy? Ponownie: znam parafie novusowe, które
działały w tym czasie normalnie. Znam zlikwidowane stare Msze, a także
środowisko tradycji, w którym duszpasterz wręcz histerycznie reagował na brak
maseczki u wiernego. Co chcieli pokazać autorzy dokumentu?
Jeszcze jeden smaczek - jako ilustrację Ecclesia Militans w filmie wykorzystano obraz ze spotkania Wojowników Maryi. Tak, zupełnie posoborowej wspólnoty. Fik.
Kocham
Mszę, kocham przychodzącego w niej Boga. Nieustannie napawa mnie zdziwieniem i
drżeniem, że możemy brać udział w uobecnionej i ponowionej dla nas Ofierze Chrystusa
Pana, że możemy się z Nim jednoczyć i żyć Jego życiem. Kocham Mszę w każdym
katolickim rycie.
„Wybrakowany
towar” - tak jeden z bohaterów dokumentu nazywa Mszę Pawła VI. Sapienti sat.