wtorek, 14 stycznia 2020

Cywilizacja Achaza

W 7 rozdziale Księgi Izajasza znajduje się chyba najbardziej znane proroctwo mesjańskie: Pan sam da wam znak: oto Panna pocznie i porodzi Syna i nazwie Go imieniem Emmanuel (Iz 7, 14). Wróciłam do tego tekstu, choć Adwent i Boże Narodzenie już za nami. Przyczynkiem są dwa zdarzenia, które dość mocno wybrzmiały medialnie: przemówienie Michelle Williams na Złotych Globach oraz australijski pomysł na aborcję noworodków.

Zacznijmy od obrazu biblijnego i jego kontekstu. Mamy Achaza, króla judzkiego, którego losy dokładniej relacjonuje 2 Krl 16, jednoznacznie wskazując, że nie czynił on tego, co jest słuszne w oczach Pana. Wśród zarzutów mu stawianych pierwszym jest dzieciobójstwo - Achaz wydał swojego syna na całopalną ofiarę Molochowi. Jednak pogańskie bożyszcze nie okazało się dość przychylne upadłemu królowi - w czasie jego panowania Judę najechał Aram i Izrael. Dopełniając nieprawości Achaz zwrócił się wtedy do Asyryjczyków z prośbą o pomoc, w zamian za skarby zrabowane ze Świątyni Pańskiej. W tym momencie historii miało miejsce spotkanie z prorokiem Izajaszem opisane w 7 rozdziale jego księgi.

Mamy więc spoganiałego króla-dzieciobójcę oraz proroka, który na spotkanie przychodzi... z synkiem, aby prorokować o mającym się narodzić dziecku. Obecność proroka okazała się zupełnie nie w porę dla Achaza. On miał już swój plan obrony, w którym prym wiedli Asyryjczycy, nie Bóg Izraela. Miał też nade wszystko swoją historię, dla której syn Izajasza i wyprorokowany chłopiec byli jak sól w ranie. Dlatego król nie mógł prosić o znak od Boga, ani przyjąć danego przez Niego znaku. To wymagałoby negacji wszystkich wcześniejszych wyborów, a Achaz przeszedł już o krok za daleko.  Opór przed zmianą, zwłaszcza, jeśli w obecny stan rzeczy wiele się zainwestowało, to dobrze opisany mechanizm psychologiczny.

Piszę o tym w kontekście nagrodzonej aktorki i demonicznych pomysłów australijskich "etyków" w przekonaniu, że doskonale uwidacznia się w nich archetyp biblijnego Achaza, obecny coraz mocniej w całej cywilizacji. Dla osiągnięcia sukcesu - różnie rozumianego: od kariery filmowej po zwykłe wygodne życie - wielu jest gotowych poświęcić najwyższe wartości, z życiem nienarodzonych na czele. To truizm, o którym potrzeba jednak wciąż pisać. Obok abortowanych płodów, rzucanych na pożarcia Molochowi jak syn Achaza, zawsze pojawia się alians z demonami, jak z pogańskim królem, a potem oddanie im skarbów tego, co najświętsze. Człowiek, (a co za tym idzie - społeczeństwo), który odrzuca dzieci, nie jest zdolny do przyjęcia znaków Bożej Obecności.

Myślę także o tych dzieciach, którym nie pozwala się być dziećmi. O kilkulatkach, które w imię rozwoju i pięcia się po drabinie społecznej już od przedszkola, mają dni wypełnione zajęciami pozaszkolnymi, tymi wszystkimi lekcjami języka obcego, jazdy konnej, basenami, kółkami szachowymi i prywatnymi zajęciami muzycznymi. Nie neguję wartości takich aktywności, sama miałam ich wiele. Czy jednak maluch, który każde popołudnie ma zapełnione inwestowaniem w przyszłość znajdzie czas na rozwój swojej dziecięcej duchowości, na proste bycie z Bogiem? Czasem wydaje mi się, że między kolejnym kółkiem zainteresowań a lekcją chińskiego niektórzy składają ze swoich dzieci ofiarę Molochowi wyimaginowanego dobrego startu w przyszłość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz