poniedziałek, 18 maja 2020

Bojaźń Boża vs kult procedur

Obejrzałam wczoraj "Zabawę w chowanego" braci Sekielskich. W pierwszej reakcji ogarnęło mnie współczucie dla ofiar i złość na hierarchów kościelnych. Dominowało jednak coś innego - rodzaj buntu, że przecież mamy procedury, rzeczników pokrzywdzonych, fundacje, cały ten aparat organizacyjny, który miał sprawić, że będzie normalniej. A nie jest.

W dzisiejszych czytaniach (VI niedziela wielkanocna, rok A) dostajemy fragment mowy pożegnalnej Jezusa (J 14, 15-21). Jak fale przypływu powraca w nim myśl: Jeśli mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania. Podstawowy wraz miłości wobec Boga to zachowywanie przykazań, trwanie w tym, co stanowi zewnętrzny wyraz przymierza. Z tego wypływa bojaźń Boża, święte przejęcie się tym, aby nie stracić jedności z Trójcą.
Parę wersów później Jezus idzie jeszcze dalej. Padają słowa: Gdybyście Mnie miłowali, rozradowalibyście się, że idę do Ojca, bo Ojciec większy jest ode Mnie. (J 14, 28 b). Wyrazem miłości jest nie tylko przestrzeganie przykazań, tego, co zostało wprost objawione i nakazane, ale umiejętność wmyślenia się w Boże intencje, wczucia się w to, co On planuje i czego pragnie. To nie jest zadanie dla elitarnego grona mistyków. Jezus mówi o tym wszystkim apostołom (oprócz Judasza, który odszedł już w noc). Tak ma wyglądać życie Kościoła, tak mają funkcjonować jego członkowie, wypełniając przykazania i wsłuchując się w Boże pragnienia.

Obraz tego, jak daleko jesteśmy od zażyłości z Bogiem niesie film Sekielskich. Nie chcę skupić się na samej zbrodni pedofilii - to nie wymaga komentarza, w sposób oczywisty zasługuje na jednoznaczne potępienie i sprawiedliwość dla ofiar. 

W filmie uderzyło mnie coś innego. We wszystkich działaniach podejmowanych przez ludzi Kościoła Bóg zdaje się być Wielkim Nieobecnym. Wszelkie próby naprawienia sytuacji prowadzą do wypracowania kolejnych procedur prawnokanonicznych, które ostatecznie zawodzą. W tle cały czas pulsuje przekonanie, że kolejne zaostrzenie rygorów prawa karnego czy kanonicznego uratuje sytuację, zmieni mentalność hierarchów i przyniesie pokój ofiarom. 

Nie twierdzę, że nie należy tworzyć systemu prawnego, który zapewni sprawny i sprawiedliwy proces. Zbrodniarzy należy karać, a tych, którzy ich chronili, co najmniej pozbawić stanowisk i dobrej sławy. Tyle że od samego początku problem nie leżał w braku możliwości karnej i kanonicznej ukarania pedofilów. Stosowne przepisy istnieją od lat. Tym, co hamowało procesy, jest upór hierarchów, którzy zagubili i przykazania, i miłość do bliźniego, i elementarną bojaźń Boża. Tego nie naprawi żadna szczegółowa procedura, bo - jak pokazuje przykład bpa Janiaka - w ostateczności można jej po prostu nie zastosować. 

Prawo nie jest magicznym narzędziem rozwiązującym wszelkie problemy ludzkości. Mimo to wciąż z uporem chcemy wierzyć, że kolejny system obowiązków, kolejny urząd do spraw przyniesie nam wyzwolenie od wszelkiego zła. Mamimy się toporną nomolatrią, wbrew wszystkiemu przekonując, że tym razem się uda.

W filmie pokazano także drugą stronę tego bałwochwalczego kultu procedur. Mam na myśli przejmującą scenę z siostrą urszulanką, powtarzającą Andrzejku, a co ja mogę? Ja nie mam takiego pozwolenia... Na jakiej podstawie w ogóle...? Wstrząsa kontrast między elementarną miłością bliźniego, którą należało okazać skrzywdzonemu w dzieciństwie mężczyźnie, a postawą kobiety, uformowanej do zachowywania procedur i zachowywania zakonnych praw. Jako głęboko nieludzkie, ale też nie-Boże, postrzegam schowanie się za zasłoną prawa, również tego niepisanego, przez które siostra zakonna nie powinna ingerować w księżowskie sprawy (nawet jeśli oznaczają one zbrodnie popełniane na bezbronnych).
Znajomość środowiska, a jednocześnie bycie poza nim, pozwala mi głośno mówić, co myślę. Z jednej strony jest we mnie współczucie dla tej kobiety. Domyślam się, że stanięcie w kontrze do księdza-pedofila, i wtedy, i teraz, oznaczałoby dla niej duże kłopoty. Księżowski ostracyzm dotknąłby zapewne nie tylko ją osobiście, ale i całą jej wspólnotę zakonną. Całkiem możliwe, że to wzbudziłoby dużą niechęć współsióstr wobec niej. Nie wiem, ile mogłaby stracić: czy tylko święty spokój, czy miejsce w zakonie. Na pewno nie miałaby lekko. Czy jednak sama świadomość, że nie zadziałała bez pozwolenia, jest w stanie zapewnić spokój sumienia? W dzisiejszym drugim czytaniu św. Piotr mówi: Lepiej bowiem - jeśli jest taka wola Boża - cierpieć, czyniąc dobrze, aniżeli źle czyniąc. (1P 3, 17)

Zbawia nas Chrystus, nie prawo. Jeżeli nie zaczniemy Go w Kościele traktować poważnie, z czcią i bojaźnią, wszelkie ludzkie środki prawne i biurokratyczne, będą tylko mamieniem samych siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz